Bywasz teraz choć od czasu do czasu szczęśliwa?
- Nie.
Justyna sprzed trzech lat też nie zawsze była. Była kąśliwa i walcząca. Akurat wtedy - z Norwegami o astmę.
- Tak. To był jeszcze czas, gdy od siebie wymagałam wyłącznie zwycięstw. A akurat wtedy, w sezonie mistrzostw świata w Oslo, notorycznie byłam druga. Więc nam ta astma sporo krwi napsuła, sportowo może było czasem niewesoło. Ale życiowo - wspaniale. Ja do momentu pojawienia się tej całej niestabilnej sytuacji uważałam się za bardzo szczęśliwą dziewczynę. Urodzoną w czepku. Kiedyś, choć przeszkody miewałam dość duże, bo przecież były różne problemy ze zdrowiem, dyskwalifikacja, to potrafiłam wziąć byka za rogi. Trochę popłakałam, ale szybko ruszałam do przodu. A teraz czepek spadł.
REKLAMY GOOGLE
Linuxサーバー構築にAWSクラウド
AWSならRed Hat Enterprise Linuxも 1年間無料でお試しいただけます。
aws.amazon.com/jp/
わずか30秒、不動産の無料査定
150万人が利用/中古住宅の売却に強い 優良700社の査定をネットで比較/無料
sell.yeay.jp
退職金を失う株大暴落の前兆
退職金を運用して、バラ色の老後 のはずが、なんでこんなことに
www.kabunogakkou.com
Śledzisz przypadki sportowców, którzy się przyznawali do depresji? Ostatnio na przykład słynnych pływaków Iana Thorpe'a i Granta Hacketta, wcześniej choćby włoskiego mistrza świata Gianluigiego Buffona albo tragicznie zmarłego Roberta Enke, bramkarza reprezentacji Niemiec, który swoją depresję ukrywał przed światem? Wszyscy jak ty - ludzie z pierwszych stron gazet, z sukcesami, pieniędzmi. Buffon wspomina rozmowy z lekarzem: "Przecież wszyscy marzą, żeby mieć pańskie życie!". "Ale ja mojego nie chcę".
- Śledzę, czytam. Przyznała się przecież również Lindsay Vonn. Ludziom się wydaje, że tacy jak ona, wielka alpejka, czy tacy jak ja nie mogą mieć depresji. Sportowcowi nie przyznaje się prawa do takiej słabości. A przecież żeby zmusić swoje ciało do rygorów wyczynowego sportu, trzeba być trochę szaleńcem. I bardzo wrażliwą osobą. Znam blisko wielu sportowców ze szczytu i wiem, co widać, gdy mi się uda przebić przez ich zewnętrzną skorupę. Widzę bardzo wrażliwych, czasami zagubionych ludzi. To, że oni są twardzi w sporcie, jeszcze nic nie oznacza. Sport jest najczęściej sprawiedliwy. Jeśli mu wiele poświęcisz, mniej więcej tyle samo dostaniesz w zamian. W życiu możesz poświęcić wszystko i nie otrzymać nic. To jest dla sportowca rzecz po prostu niezrozumiała.
Od czasu do czasu sportowcy przyznają się do depresji, ale to jednak ciągle wyjątki. Głośne, ale wyjątki. Choroba pozostaje tematem tabu. Choć statystycznie rzecz biorąc, choćby w każdej piłkarskiej szatni jest średnio jakichś dwóch, trzech piłkarzy podatnych na takie problemy.
- To również jeden z powodów, dla których zdecydowałam się moją historię opowiedzieć. Bo odbiór społeczny jest taki, jakby depresja była wstydem. Sam zwrot: przyznał się do depresji. Przyznał. Jak do złego.
Kto się przyznaje, ten czasem słyszy, że to fanaberie. Bo młodzi, bogaci, z sukcesami nie mają depresji. Gdy opowiedział o swojej Alexander Pointner, były trener austriackich skoczków, mógł przeczytać komentarze: "Niech sobie spróbuje przeżyć za głodową pensję, to zobaczy, co to jest depresja".
- Ja akurat wiem, co to jest biedne życie, pamiętam, co to znaczy utrzymywać się samemu i z trudem. Przez kawał życia miałam na bułkę i niewiele więcej. Nie było czasem za co wrócić do domu. Ale to wszystko jest nieporównywalne z tym, gdy zaczyna się sypać psychika. Wiem, że reakcje na to, co mówię w tym wywiadzie, będą różne. Ale we mnie to narastało od dawna, miałam już w nosie udawanie. Mimo że mi wiele osób to wyznanie odradzało: ulży ci na sekundę, ale zobaczysz, jaki będzie odbiór później. Jaki będzie? Depresja to choroba, tyle że po prostu inna od tych powszednich. I moja wewnętrzna przekora każe mi o tym opowiedzieć właśnie teraz, gdy się czuję najbardziej osaczona. Wiele osób widzi we mnie silną dziewczynę. Mówią mi czasem, że najsilniejszą dziewczynę w Polsce. Jeśli ta najsilniejsza korzysta z pomocy specjalistów, to może i ktoś inny przełamie wstyd i skorzysta albo zrzuci maskę i się oczyści. Może ludzie coś zrozumieją. Trzeba zacząć o tym mówić.
I wrócić do biegania?
- Był taki moment po Soczi, gdy byłam pewna, że to koniec przygody i nie wrócę. Może to głupio zabrzmi, ale czuję się sportowcem spełnionym. Nie mam już nikomu nic do udowodnienia. A bieganie to jest ciężki kawałek chleba. Moje ciało ma już dość tak wielkiej roboty. Gdybym miała normalną, kuszącą alternatywę, na pewno bym z wyczynowego sportu odeszła. Na pewno bym się też przy tym popłakała, to swoją drogą. Bo jednak jest nostalgia, kupa niesamowitych wspomnień, 16 lat mojego życia. Superżycia. Ale umiałabym tak po prostu z dnia na dzień odejść. Gdyby było gdzie. Teraz już nie ma. Są już inne plany. Początkowo rozważałam kontynuowanie kariery w taki sposób, by ten najbliższy sezon był pomostowy, już w stronę odejścia za rok. Myślałam: wznowię treningi w sierpniu, zrobię trzy miesiące przygotowań. Jestem pewna, że w tym czasie zdążyłabym się przygotować do klasycznych biegów na przyszłorocznych mistrzostwach świata w Falun, tak żeby walczyć o medal. A w międzyczasie spokojnie żegnałabym się z dotychczasowym życiem, chłopakom z drużyny dałabym czas na zaplanowanie przyszłości. Taki był plan, szykować się tylko na Falun.
Stanie się inaczej.
- Wracam do treningów już teraz. Będę miała więcej czasu, żeby wejść w reżim przygotowań. Będę miała obok siebie w drużynie Sylwię Jaśkowiec, która do nas dołączyła i jest bardzo entuzjastycznie do tego wszystkiego nastawiona, choć moje problemy zna doskonale. Uznałam, że ona, Maciek Kreczmer i trener muszą teraz wiedzieć o wszystkim. Sylwia to wulkan energii, zapowiedziała, że zrobi wszystko, żeby mi pomóc, wyciągnąć mnie z tego. A ja Sylwii jestem w stanie podpowiedzieć naprawdę dużo o wyczynowym sporcie, pokazać jej ścieżki do sukcesu. Może być ciekawie i fajnie. Z kobietą w jednej grupie treningowej nie byłam od blisko 10 lat. Poprzednią była właśnie Sylwia. Zobaczymy, co nam się teraz razem uda. Może jej zapał i moja rutyna pomogą mi odzyskać siebie, a Sylwii pozwolą poprawić wyniki. Nie wracam do biegania z wielkiej miłości do sportu. Teorie, że jestem uzależniona od adrenaliny czy od tego życia ciągle w drodze, to głupoty. Chcę spokoju. Walizek i pokojów hotelowych nienawidzę od dawna. Wracam, by zawalczyć o siebie.
Czyli też bez obsesji wyników?
- W mojej głowie ma jej nie być. Wiadomo, że będzie presja z zewnątrz, do czegoś ludzi przyzwyczaiłam. Ale ja nie mogę sobie tego dać narzucić. Zresztą wyniki będziemy sprawdzać dopiero w zimie, do zimy mam po prostu wypełniać swoje treningowe obowiązki. Krok po kroku. Jeśli je wypełnię, o wyniki mogę być spokojna. Jeśli nie wypełnię, to znaczy że dalej jestem w dole, że narty w niczym mi nie pomogły. A jeśli tak, to jakie to dla mnie będzie miało znaczenie, jakie są wyniki? Chcę zacząć od nowa. Może już inaczej będę dobierała przyjaciół. Będę unikała okazji do tłumnych spotkań. Nie będę już publicznie wracała do tematu depresji. Nie proszę o nic, poza zrozumieniem. Spróbuję w sobie na nowo rozpalić ogień do sportu. Może nie wszystko jest już zimne. Pamiętam, jak mi się w ostatnim czasie wydawało absurdalne odpowiadanie na pytania o formę, o kontuzję, o to, czy się przejmuję jakąś dwucentymetrową różnicą na mecie. Jakie to mogło mieć znaczenie, gdy moje życie waliło się w gruzy. Ale próbowałam odpowiadać, bo pamiętam, że Justyna sprzed trzech lat tak robiła. Marzy mi się, żebym jeszcze kiedyś mogła szczerze pomyśleć: te dwa centymetry na mecie rzeczywiście mają znaczenie.