Ostatnio jest moda na zdrowe diety. Siłą rzeczy się wpasowałeś.
Kuchnia japońska należy do najzdrowszych. Widać po samej średniej wieku w lidze. Goście mają 35-36 lat i grają pierwsze skrzypce. 37-letni Shunsuke Nakamura to jedna z największych gwiazd. Mają tu skłonność do dodawania piłkarzom super mocy rodem z anime i słyszy się, że facet połamał palce bramkarzowi. Potem mówią, że to niemożliwe, ale facet faktycznie ładuje z 30-40 metrów. Technika i siła. Wszyscy twierdzą, że Nakamura to najlepszy test dla bramkarza, ale nie tylko on bryluje w takim wieku. Matsui od nas też jest świetnie zakonserwowany. W Polsce nie był tytanem biegania, ale dawał przegląd pola i kreatywność. Na małej przestrzeni widział więcej. W Europie to bramkarze są wieloletni, a w Japonii rozkłada się to na wszystkie pozycje. O, albo Komano, który był z Matsuim na mundialu w RPA. Jest znany w Japonii, bo przestrzelił najważniejszego karnego w karierze i reprezentacja odpadła z mistrzostw. Ale wiesz – dla mnie takie dinozaury to żadna nowość. Przyszedłem przecież z Ruchu, więc ta średnia nawet spadła!
30-latkowie to jeszcze nic. W Yokohamie FC dalej gra 48-letni Kazuyoshi Miura. To dopiero ewenement.
Bajka o Tsubasie to historia jego życia. Z tego, co mówią zawodnicy – bo sam przecież nie przeczytam w gazecie – trenerzy chyba nawet nie chcą na niego stawiać, ale to taka legenda, że kluby i sponsorzy naciskają na przedłużanie kontraktów. Zdrowotnie wygląda dobrze, nie łapie kontuzji, ale wiesz, co jest najlepsze? Gość baluje! Pytam chłopaków, na czym bazuje. Przecież musi się świetnie prowadzić. A oni: „no tak, ale trening to trening. W czym rzecz?”. W Ruchu niektórzy mówili, że coś ich ciągnie, to słyszeli: „okej, znasz organizm, to wypocznij”. W Japonii wręcz przeciwnie. Każdy robi to samo. Jest nawet zwyczaj, żeby zostać te 30-40 minut po treningu.
Na czym polega balowanie w Japonii?
Nie na tym, że się pije do upadłego czy kogoś wynoszą z rynku. Po prostu ktoś może posiedzieć do późna, popić, ale wrócić o własnych siłach. Możesz mieszkać w Osace, Kioto czy Fukuoce, ale wszystkich ciągnie do Tokio. Tam się dzieje najwięcej, a dojazd jest dogodny. Z najdalszego końca wyspy pociąg dojedzie w 4-5 godzin. Ogólnie technologia jest bardziej zaawansowana. Może nie ma jakichś kolosalnych różnic, ale w Polsce podgrzewany klozet wyda się fanaberią, a w Japonii to norma. Albo ten dystans ludzi. Nie to, że się boją, ale gdy o coś pytasz, to odpowiedzą: „tak” lub „nie” i to wszystko. W dialog nie wejdą.
Edi Andradina opowiadał mi, że zdarzyło się, że kogoś przypadkowo szturchnął na ulicy i…
… i oni sami go przepraszali.
Dokładnie.
Non stop przepraszam i przepraszam. Na każdym kroku. Nawet gdy nic się nie dzieje, słyszysz ciągle te słowa. Ktoś zapyta o godzinę, ale przeprosi, że zadał pytanie. Nie możesz czegoś znaleźć w sklepie, to cię przeproszą, że nie położyli tego inaczej. W Tokio dogadasz się bez problemu po angielsku, ale Iwata to mniejsza miejscowość. Takie countryside. Wiele starszych osób, ale nawet u młodych słabo z językami obcymi. Pytałem nawet na początku o jazdę samochodem – bo w dużych miastach masz znaki w dwóch językach, ale jak będę jeździł po mniejszych? Okazało się, że nie ma problemu. Musiałem tylko zdać egzamin potwierdzający umiejętność jazdy. Gdybym nie miał prawka, byłby problem, bo egzamin jest dużo trudniejszy niż u nas. Przejechałem się tylko po placu manewrowym, takiej imitacji miasteczka. Szlabany, parkingi. Wziąłem jednak kilka lekcji, bo kierunkowskaz jest po drugiej stronie i zdarzało się włączyć wycieraczki. Albo jadę z bratem i jego żoną do Tokio, rozglądam się, bo nie wiem, gdzie jechać, nie zauważyłem czerwonego światła i natychmiast wyskoczył gość zza rogu. Dame, dame! Nie wolno! Ale zobaczył z tyłu trzech obcokrajowców i nas puścił.