Pochodzisz z okolic Warszawy – nigdy nie było tematu gry w Legii lub Polonii?
Gdy zaczynałem w Łomiankach, przewinął się temat Polonii. Trenerem był Libor Pala ze swoją słynną metodą – bierzemy zawodników od 1,80 metra. Potem popracowałem z nim w Płocku i… potwierdzam, że facet to ewenement. Zawodnik złapał kontuzję, mocne zbicie, nic poważnego, ale czasem się ciągnęło. Jeden tydzień, drugi, a trener podirytowany. W końcu przyniósł kawałek meteorytu i z tekstem do chłopaka: „jak to ci nie pomoże, to kłamiesz, a jak zgubisz, to się w życiu nie wypłacisz”. I wiesz co najlepsze? Gość chodził z meteorytem przyklejonym do nogi, żeby trener się nie przyczepił! Innym razem zawodnicy mieli się położyć na plaży, żeby czerpać energię z fal morskich. Albo siedzimy w małym baseniku i Pala opowiada, że kiedy jest pełnia, to czerpie energię z księżyca. Albo o lewatywach, które sobie robi. Przy tym choleryk! Mieliśmy grać z Polonią Bytom i ktoś rzucił temat, że Wisła Kraków interesuje się Kamińskim. Zwykła plotka. Ale przegrywamy 1:2 po golach Świerczoka i trener do mnie: „a ty co, kurwa, już w Krakowie jesteś?!”. Nawet nie sprawdził, czy to prawda! Mnóstwo jest tych historii. Gdybyśmy usiedli z chłopakami, to tarzałbyś się ze śmiechu. Niemożliwy typ.
Jak wy to wytrzymywaliście?
Mieliśmy fajną atmosferę. Kiedyś Pala wymyślił kolejną taktykę, która kompletnie się nie sprawdzała. Nie było go akurat, więc przyszedł trener bramkarzy i mówi: „wy go, kurwa, nie słuchajcie! Grajcie swoje! Grajcie, co chcecie, a jak wygracie, to zobaczycie, że powie, że sam to wymyślił”. I tak było! Wygraliśmy, a gość opowiadał, że pracował nad taktyką przez cały tydzień. O, albo przegraliśmy na otwarcie nowego stadionu w Gliwicach. Cały mecz się broniliśmy, weszli rezerwowi, a mieliśmy krótką ławkę. Trzy punkty w garści, ale uciekło. 1:2, jakoś na styku. Prezes wchodzi do szatni podziękować za heroiczną walkę, a trener do niego: „mówiłem, że nie mamy ławki! Cieszę się, że przegraliśmy!”. A to przecież nie byle kto, tylko legendarny Dmoszyński. Ale Pala to Pala. Dziś chyba siedzi w Libanie, co?
Na pewno tam był, ale nie mam pojęcia, gdzie jest teraz. A ty czemu ostatecznie nie trafiłeś do tej Polonii lub Legii?
Do Legii też była możliwość. Chodziłem niedaleko stąd do liceum im. Baczyńskiego na Rozbracie. Potrenowałem parę dni z Młodą Ekstraklasą, ale postawili warunek, że muszę zmienić szkołę na taką, gdzie mieli swoich zawodników. Miałem rok do matury i rodzice się postawili. Kiedy już byłem w Ostrołęce, też pojawił się temat Legii. Trenowałem indywidualnie z Dowhaniem. Była aprobata, ale gdy prezes usłyszał słowo „Legia”, krzyknął kwotę nie do przeskoczenia. Pojechałem więc na testy do Polonii. Krzyknął mniej, ale też się nie dogadali. Koniec końców przeszedłem do Wisły Płock za 30 tysięcy złotych. Od Legii chciał 200, a od Polonii 100-150.
Nie czułeś się zrezygnowany, że wypadły dwie najpoważniejsze opcje?
Byłem z dwa razy na starym stadionie Legii, ale nigdy nie czułem się zagorzałym kibicem. Po treningach z Młodą Ekstraklasą zauważyłem, jak tam funkcjonują. Byli spokojni goście jak Koziara. Przychodził, ściągał okularki, siadał w kącie i czekał aż się trening zacznie. Ale byli też inni. Przychodzi któryś – nie pamiętam nazwiska – i do kolegi z drużyny:
– Poznajesz?!
– Co się stało?
– Poznajesz?!
– Ale co?
– Przypatrz się!
– ?
– Zmieniłem fryzurę.
– I?
– I kurwa, jak Usher wyglądam!
Tacy goście. Dwa bieguny. Może przez to, że ja grałem po wioskach i zaściankach, nauczyłem się normalności i mieć dystans do tego, co robię. Nigdy nie uważałem siebie za pana piłkarza. W Ruchu klimat był już inny. Tam atmosfera trzyma klub, bo – bądźmy szczerzy – fundamentów organizacyjnych raczej nie ma.
Spłacili cię?
Nie wiem, czy chodzi ktoś taki po ziemi, kogo Ruch spłacił całkiem. Jak się uda, to będzie fajnie. Jak nie, to… cieszę się z Japonii. Słyszałem opinie chłopaków, którzy grali w Chinach. Skreślasz kolejne dni. Przyjdzie przelew, to do jutra chodzisz z uśmiechem, ale zaraz przypomnisz sobie, gdzie jesteś. Tam podobno nie ma nawet sanepidu, żeby sprawdzić czystość restauracji! A jak jeszcze nie grasz, to już w ogóle masz wątpliwości, czy nie tracisz czasu. Japonia jest zawsze inna. Płacą też sumiennie na czas. Boisko nie dokłada mi problemów, a życie też jest przyjemne.
Fajne w tym wszystkim jest to, że – mimo gry w egzotyce – możesz się poczuć idolem. Wielu piłkarzy grających w Ekstraklasie nigdy tego nie zazna.
Kiedy kupiłem samochód, zauważył to któryś z kibiców i dzień później przyniósł mi… resoraka. Inny przyniósł sake, bo to jego ulubiona i chciał, żebym spróbował. Wygrałeś? Dostaniesz nagrodę. Przegrałeś? Dostaniesz nagrodę pocieszenia. Masa portretów, wachlarzy, innych pamiątek. Urodziny? Wychodzisz z treningu obładowany siatami. Dwa dni przed wyjazdem na mecz decydujący o awansie kobieta przynosi mi szampana i mówi, że ucieszy się, jeśli będziemy mogli go otworzyć. Jeden z droższych trunków, leją się nim na Grand Prix! Albo dzieciak daje siatkę słodyczy za tysiąc jenów. Chłopak wydał kieszonkowe po to, żebym się ucieszył, bo przecież bym tego wszystkiego nie zjadł!