7 sierpnia, piątek
/Kokura/
Junpei miał na 8:00 do pracy, więc gdy my wstajemy, jego już dawno nie ma. Mamy więc cały dzień na… pisanie posta o Korei.
Wieczorem wybieramy się wspólnie na sushi do restauracji typu Kaiten – czyli sushi podawane na talerzykach, ustawianych na specjalnych taśmach (przypominających taśmy z bagażami na lotniskach).
Zazwyczaj takie miejsca są bardzo oblegane i na miejsce, zwłaszcza wieczorem trzeba czekać dobre kilkanaście minut. Cały cymes polega na tym, że jeden taki talerzyk (na którym zazwyczaj są dwa kawałki sushi) kosztuje tylko 100 yenów, czyli 3 zł. Można więc najeść się na maksa. Junpei mówi, że jego rekord to 13 talerzyków. My z racji tego, że jesteśmy w gościach, poprzestajemy na 7-8 :) Próbujemy głównie Nigiri – czyli rolek z ryżu, a na nich różne smakołyki.
Od tuńczyka, przez krewetki i ośmiornice aż po… smażony boczek z przypieczonym majonezem. Tak, nie przesłyszeliście się. Sushi z boczkiem jest w Japonii znane i lubiane :) Wszystko to jedzie sobie w przypadkowej kolejności po taśmie, a my łowimy to na co mamy ochotę. Jeśli mamy zamówienie specjalne, korzystamy ze specjalnego ekranu dotykowego, a zamówienie przyjeżdża do nas mini platformą. Normalnie kosmos i Ameryka, a raczej Japonia :)
Puste talerzyki wrzuca się do specjalnego otworku przy stoliku (na ich podstawie jest potem wystawiany rachunek). Dodatkowym elementem rozrywkowym jest fakt, że co 5 talerzyków następuje gra/losowanie, w której można wygrać jakiś gadżet. Ot taka „japońskość” w całej okazałości.
To było fajne doświadczenie i super zabawa. Resztę wieczoru spędzamy w domu, sącząc japońskie piwko.