Wysiadamy na service area, czyli rozbudowanym parkingu przy autostradzie i chwile jeszcze rozmawiamy żegnając się ostatecznie z Junpeiem. Bardzo przyjemnie wspominać będziemy te kilka dni w Kokurze i towarzystwo tego nieśmiałego, acz bardzo sympatycznego Japończyka.
Stajemy na wyjeździe i już po chwili zatrzymuje się niewielkie autko z kolejnym kierowcą, chętnym zabrać nas w okolice Miyajimy. Przy wsiadaniu podbiega jeszcze Junpei i tłumaczy po japońsku gdzie jedziemy. Wszystko ustalone, machamy na pożegnanie i można ruszać.
Nasz kierowca – Kiyoaki – okazuje się być… swego rodzaju kapłanem i nauczycielem w kościele Tenriko, czyli jak wyczytała potem Helenka, największej w Japonii sekty religijnej :). Gość niewiele starszy ode mnie, najnowsze hity grają, iphone w ręce, luźne ciuszki. No nie posądzilibyśmy go o bycie „księdzem”. Jego głównym domem jest Nara w okolicach Kyoto i właśnie tam zmierza. Teraz był w odwiedzinach w innej parafii. Rozmawiamy trochę, bo jego angielski pozwala na całkiem zaawansowaną komunikację. On opowiada nam o swoim życiu, my o naszej podróży. Kiyo, ma sporą rodzinkę, żonę i dwójkę dzieci. Jego ojciec i braci również pracują na rzecz kościoła. Jest naprawdę sympatycznie i droga mija nam niezwykle szybko. Wysiadamy na kolejnym service area, już bardzo blisko wyspy. Jeszcze tylko szybkie selfie, wymiana fejsbookowych kontaktów i po raz kolejny czas się pożegnać. To dopiero kilka dni w Japonii, a już nas tyle dobrego spotkało.