Mateusz Bieniek: Cały czas to wszystko we mnie siedzi. Mimo niekorzystnego wyniku wspominam te miesiące bardzo ciepło, poznałem wspaniałych ludzi, byłem otoczony bardzo fachową opieką i sporo wyniosłem z tego okresu wakacyjnego. To wszystko procentuje cały czas.
A co się panu przypomina najbardziej? Jakieś konkretne mecze, akcje?
- Treningi. Cały czas wracam myślami do treningów, konkretnych ćwiczeń i wskazówek. Dostałem ogromną liczbę cennych wskazówek i teraz w klubie cały czas staram się o nich pamiętać. A z meczów? Chyba najczęściej przypomina się spotkanie z Włochami, to ostatnie na Pucharze Świata. To jest smutniejsze wspomnienie, na pewno. I do meczu z Rosją w Gdańsku, mojego pierwszego w reprezentacji.
W tamtym meczu pojawił się pan w szóstce po raz pierwszy, ku zaskoczeniu wielu osób i swoim trochę też. Ale potem były kolejne spotkania, a pan ciągle w szóstce. W którym momencie tego lata poczuł się pan pewniakiem do wyjściowego składu?
- Nigdy. Mamy w kadrze taki środek, że ani przez chwilę w sezonie nikt się nie może u nas czuć pewnie. Mamy samych świetnych zawodników i jest ogromna rywalizacja. Wszyscy się cały czas bijemy między sobą o tę szóstkę, na żadnej innej pozycji w reprezentacji nie ma aż tak zaciętej konkurencji. Nie było łatwo, nie mogłem ani przez chwilę spocząć na laurach. Na każdym treningu dawałem z siebie wszystko. Owszem, kiedy zdarzały mi się słabsze występy, to Stephane mnie motywował właśnie mówiąc, że jestem szóstkowym zawodnikiem, ale cały czas czułem oddech pozostałych środkowych na plecach.