Po dziewięciu miesiącach spędzonych w Japonii Krzysztof Kamiński odwiedził Polskę. II liga japońska miała trzy tygodnie przerwy, więc zawodnicy Jubilo Iwata, której barw broni były bramkarz chorzowskiego Ruchu, otrzymali 10 dni wolnego.
Poleć143TweetSkomentuj0
- Wyjechałem z Polski na początku stycznia, więc już stęskniłem się za krajem, bliskimi. Dlatego bardzo się ucieszyłem na tę przerwę. Wrócę do Japonii naładowany pozytywną energią - opowiadał przed kilkunastoma dniami były bramkarz Ruchu Chorzów Krzysztof Kamiński, który w egzotycznej z punktu widzenia Polaków japońskiej lidze radzi sobie całkiem dobrze i ma szanse ze swoją drużyną awansować do tamtejszej ekstraklasy.
ZBIGNIEW CIEŃCIAŁA: Na początek zapytamy o pana samopoczucie w Japonii. Jedyny Polak grający obecnie w Japonii pewnie się już czuje w Kraju Kwitnącej Wiśni?
KRZYSZTOF KAMIŃSKI: Małe sprostowanie - dwóch Polaków aktualnie gra w Japonii. Tym drugim jest... mój brat, który występuje w trzeciej lidze japońskiej. A wracając do pytania, to na pewno czuję się już dużo swobodniej niż na początku pobytu. To było jednak naturalne, bo trafiłem do zupełnie innej kultury.
Język, jedzenie, lewostronny ruch na drodze nastręczały najwięcej kłopotów?
KRZYSZTOF KAMIŃSKI: Wszystko po trosze, natomiast jeśli chodzi o jeżdżenie autem, to bardziej bałem się powrotu do Polski. Obawiałem się, że nie będę potrafił przestawić się z powrotem na prawostronny ruch, tymczasem poszło z tym nad podziw gładko. Z językiem też już nie mam problemów. Potrafię zamówić jedzenie w restauracji, radzę sobie podczas wypadów za miasto, w trakcie wycieczek, czy zwiedzania.
Bierze pan lekcje japońskiego?
KRZYSZTOF KAMIŃSKI: No właśnie nie miałem lekcji japońskiego. Próbowałem się do korepetycji zmotywować i być może się jeszcze na to kiedyś zdecyduję, a na razie jestem samoukiem. Po prostu sam uczyłem się japońskich słówek, szukałem całych zdań w słownikach, internecie i tak to zostało do dziś. Natomiast na treningach i poza klubem mam cały czas pod ręką tłumacza. Jest nas w klubie trzech obcokrajowców i tłumacz w każdej chwili jest do naszej dyspozycji.
Językiem dominującym w szatni jest angielski?
KRZYSZTOF KAMIŃSKI: Trener zna angielski, część kolegów także, ale generalnie Japończycy średnio radzą sobie z angielskim. Tym byłem mocno zaskoczony, myślałem, że jest inaczej. Gdy na ulicy się kogoś zapyta o coś po angielsku, to w odpowiedzi ledwo coś wydukają. Są za to szalenie mili i uprzejmi dla cudzoziemców. Idąc do restauracji od razu dostaje się wodę czy coś innego do picia, zanim się jeszcze złoży zamówienie.
Bez żalu zamienił pan w diecie schabowego na sushi?
KRZYSZTOF KAMIŃSKI: Muszę obalić kolejny mit, bo sushi wcale nie dominuje na japońskim stole. Królują za to ryby i owoce morza, których jest multum gatunków, przyrządzane na tysiąc sposobów. I jest to tak znakomite jedzenie, że o mięsie się zapomina. Byli u mnie rodzice, brat, siostra, rodzina, którzy są nieprzyzwyczajeni do kuchni japońskiej i proszę mi wierzyć, z jedzeniem nie było najmniejszych problemów. Wszystko co znalazło się na talerzu było super.
Czyli Japonia aż tak nie zaskoczyła Europejczyka?
KRZYSZTOF KAMIŃSKI: Najbardziej... recykling. Proszę sobie wyobrazić, że tutaj jest 25 a może nawet 27 różnych kategorii sortowania śmieci. Tutaj nic się nie zmarnuje, wszystko można wykorzystać, przerobić.
Polscy siatkarze po wylądowaniu w Japonii, gdzie grają w Pucharze Świata, narzekali na zbyt niskie pokoje i krótkie łóżka. Pan mierząc ponad 190 centymetrów nie miał tego problemu?
KRZYSZTOF KAMIŃSKI: Nie miałem z tym kłopotów, ponieważ działacze od razu wiedzieli, czego mają szukać. Generalnie jednak mieszkania są niewysokie i wysocy mogą czuć pewien dyskomfort. Za to sam klub jest perfekcyjnie zorganizowany. O nic nie musimy się martwić.
To prawda, że do rozliczeń zawodników klub nie zatrudnia... księgowej?
KRZYSZTOF KAMIŃSKI: Skoro całą robotę wykonuje komputer? Wrzuca się proste dane do komputera - o zarobkach, o premiach za wygrane mecze, za remisy, o wyjściówkach, itd.,, a komputer automatycznie wylicza twoje zarobki, a co najważniejsze - nie myli się i przelewy wysyła co do minuty.
Inaczej niż w pana poprzednim klubie...
KRZYSZTOF KAMIŃSKI: Ha,ha. W Chorzowie wszyscy czekali na sygnał z góry, ale on czasami ginął po drodze w eterze, albo nie było „entera” w komputerze. Nie muszę też martwić się o sprzęt, buty, rękawice. Nie muszę zabierać na wyjazd niczego z szatni od „pani Reni”, bo nowe komplety czekają rozwieszone w szatni gospodarzy. O nic się nie trzeba prosić. I możemy się wymieniać koszulkami po meczu, czyli znów inaczej niż w Ruchu, gdzie wymieniając się z kimś, musiałbym odkupić koszulkę.
Jak wygląda pan zwykły dzień pracy?
KRZYSZTOF KAMIŃSKI: Treningi mamy rano o 9.30 lub o 16.00, choć niektórzy zawodnicy przychodzą o siódmej do klubu, jedzą śniadanie, piją kawę. Mogą sobie poleżeć w klubowym pokoju hotelowym lub iść na siłownię. W tym jest pewna dowolność, nie ma żadnego musu, aczkolwiek przed każdym treningiem musimy być 10 minut wcześniej w szatni już przygotowani do zajęć.
Poziom japońskiej piłki jest porównywalny do polskiej ekstraklasy?
KRZYSZTOF KAMIŃSKI: Myślę, że czołowe zespoły z zaplecza ekstraklasy japońskiej poradziłyby sobie w polskiej lidze. Różnica rzuca się w oczy, gdy chodzi o frekwencję. Stadiony nie są tak nowe i ładne jak w Polsce, za to są pełne widzów. Japończycy chcą oglądać futbol, kochają piłkę i tłumnie walą na stadiony. Na meczach jest 30-40 tysięcy widzów. Na jednym z naszych wyjazdowych spotkań było 20 tysięcy ludzi, a przecież gramy tylko w I lidze.
Z aspiracjami na awans?
KRZYSZTOF KAMIŃSKI: Jesteśmy na drugim miejscu, a bezpośrednio awansują dwa najlepsze zespoły, natomiast drużyny z miejsc 3-6 walczą w barażach o trzecie premiowane miejsce. Do lidera mamy dużą stratę, więc koncentrujemy się na utrzymaniu pozycji za jego plecami. Mamy trzy punkty przewagi nad trzecim zespołem, ale musimy ją utrzymać za wszelką cenę, bo bezpośredni awans, to nie tylko sukces i splendor, ale także szybsze wakacje.
Jeśli ktoś chce dowiedzieć się więcej o samym życiu w Japonii i o pobycie "Kamyka", to serdecznie zapraszamy na bloga Natalii Grębowicz "Miss Gaijin".