Po porażce w Berlinie pana zawodnicy byli zrezygnowani. Trudno było im zmobilizować się do walki w ostatnim pojedynku z Belgią, którego stawką był wyłącznie honor?
REKLAMA
- O tym właśnie powiedziałem chłopakom przed rozpoczęciem rywalizacji z Belgami. Wiem z własnego doświadczenia jak trudno jest dokończyć turniej, kiedy tak naprawdę już wypadło się z gry. Pojedynki o trzecie miejsce zawsze mają specyficzną, dość ciężką otoczkę, bo przypominają o tym, że przegrało się rywalizację o finał. Ale też są walką o coś, bo o brązowy medal, który potem, z perspektywy czasu też ma znaczenie. Bardzo chcieliśmy zakończyć turniej zwycięstwem, pokazać jak najlepszą siatkówkę, wygrać, przede wszystkim dla samych siebie. Wynik kwalifikacji w Berlinie jest bardzo rozczarowujący, dla mnie i dla całej reszty reprezentacji. Po meczu z Niemcami moi siatkarze płakali, byli załamani.
Może pan na gorąco powiedzieć co zawiodło?
- Zagraliśmy dobry mecz przeciwko Polsce, obydwie drużyny prezentowały zbliżony poziom. Dlatego spodziewaliśmy się znacznie więcej w spotkaniu z gospodarzami, tym bardziej, że nie zagrali jakichś wyjątkowych zawodów. Nie było tak, że staliśmy i nie mogliśmy nic zrobić, bo rywale grali kosmiczną siatkówkę. Mieli za to w drużynie kilka indywidualności, choćby Grozera, które dodały ich grze jakości. Było to widać w drugim secie granym na styku punktowym do stanu po 15. Wystarczyły dwie mocne zagrywki by Niemcy odskoczyli i finalnie rozstrzygnęli rywalizację na swoją korzyść. Nasze oczekiwania były spore, bo od roku 1992 nieprzerwanie uczestniczyliśmy w igrzyskach olimpijskich.
Pan, mistrz olimpijski z 2000 roku jest pewnie podwójnie zawiedziony?
- Jestem ogromnie zawiedziony, wszyscy jesteśmy. Jestem szkoleniowcem zaledwie od roku, wiele rzeczy w tym zawodzie wciąż odkrywam. O siatkówce wiem naprawdę sporo, bo sporo doświadczyłem i trochę wygrałem, ale te wszystkie osiągnięcia teraz mogę sobie włożyć między książki. Dorobek trenerski zaczynam od zera i póki co mam tylko jeden medal, z Ligi Światowej. Żeby w tym zawodzie zdobyć doświadczenie i nazwijmy to, wiedzę użyteczną, trzeba popełnić kilka błędów, przegrać kilka meczów. Po mistrzostwach Europy, które też nie były dla nas szczęśliwe, dokonaliśmy szczegółowej analizy i wydawało się, że wiemy w czym tkwi problem. Jak okazało się w Berlinie - nie. Dlatego właśnie jestem tak strasznie rozczarowany.
Czy pana siatkarze nie poradzili sobie z presją? Jak powiedział trener Antiga, „mowa ciała” była u nich inna niż zazwyczaj.
- Niestety, musze się zgodzić. Ale też jesteśmy młodą drużyną, z niewielkim bagażem doświadczeń w boju o tak wysoką stawkę i w ogóle na międzynarodowej arenie, może poza środkowymi bloku i jednym libero. Pozostali to gracze bardzo młodzi, albo bez doświadczenia w rywalizacji pod presją. Jeśli chcemy wygrywać z takimi zespołami jak Polska, Rosja czy Brazylia, musimy mocno popracować nad tym aspektem siatkarskiego abecadła. Trzeba nauczyć się grać dobrze przeciwko silnym rywalom, by umieć zachować zimną krew w newralgicznych momentach. To nie jest jakiś mój wymysł, to czysta matematyka. Na tym polega siatkówka.
Po porażce z Niemcami powiedział pan, że analizę przyczyn zaczął od zadania sobie pytania czy na pewno jako trener zrobił pan absolutnie wszystko.
- Powiedziałem, że każdy powinien przeanalizować co dał od siebie zespołowi. Jestem przekonany, że każdy z siatkarzy myśli, iż dał z siebie sto procent, zrobił co mógł. Ale może powinniśmy porozmawiać o tym co według mnie i moich zawodników oznacza termin „sto procent”, bo część z nich nie przyłożyła należnej wagi do pewnych rzeczy, które były istotne. Prowadzenie drużyny narodowej, właściwie każdej drużyny to proces, zazwyczaj długotrwały. W trakcie tego procesu uczymy się wielu ważnych rzeczy - zarówno ja, jak i moi podopieczni. Jestem osobą dojrzałą, mam swój charakter i postrzegam świat, także ten siatkarski, z własnego punktu widzenia. Wiele rzeczy, które dla mnie są normalne, dla innych, okazuje się, nie są. Może dlatego, że jesteśmy przedstawicielami różnych generacji, myślimy inaczej, mamy różne podejściu do wielu kwestii. Dlatego tak ważne w drużynie jest wzajemne zrozumienie, szczególnie w temacie pożądanych przez trenera wartości. Nie ma jednego, uniwersalnego przepisu na sukces. Brazylia miała swoją receptę na sukces, to samo Rosjanie czy Stany Zjednoczone. I każda była inna. My swoją musimy znaleźć. Ale w każdym z tych przepisów jest wspólne podłoże - trzeba dawać z siebie maksimum, zwłaszcza wtedy, gdy jest to nieodzowne.
Dlaczego nie zabrał pan na turniej do Berlina dwóch doświadczonych przyjmujących, Milosa Nikicia i Nikoli Kovacevicia?
- Wybrałem taki skład przyjmujących, bo uważam, że zawodnicy, którzy przyjechali do Berlina grali ostatnio więcej. To jest moje oficjalne stanowisko. Podejmując decyzję wiedziałem, że jest to spore ryzyko, ale absolutnie jej nie żałuję. Wydaje mi się, że z zawodnikami, o których pani wspomniała nie osiągnęlibyśmy więcej.
W czasie cał