To tyle tytułem wstępu. Wytrwałych czytelników zapraszamy do dalszej lektury, a tych mniej wytrwałych do oglądnięcia zdjęć ;-)
5 sierpnia, środa
/Busan – Fukuoka/
Rankiem Łukasz udaje się na miasto, by zakupić telefon, a ja relaksuję się w pokoju hotelowym z klimatyzacją ;-))) Na ostatni koreański obiad udajemy się do sprawdzonej dnia poprzedniego knajpki, która i tym razem nas nie zawodzi. Różnica jest tylko w ilości gości. Jako że pora jest iście obiadowa, lokal pęka w szwach, a załoga dosłownie nie wyrabia na zakrętach. Zamawiamy 3 dania: bibmbap ze squidem, nudle oraz placek jaeon. Mniam…
Wracamy do hotelu po plecaki i ruszamy w poszukiwaniu portu. Pan z portierni radzi nam wsiąść w metro. Grzecznie go słuchamy, czasu bowiem nie mamy zbyt wiele, a doświadczenie nauczyło nas, że czasem tylko na mapie coś wydaje się blisko. Zresztą spacer w upale z bagażem na plecach, grozi tylko zmarnowaniem prysznica ;-)
Pierwsze co trafiamy do złego portu :-) Niestety zmyliły nas znaki drogowe, tylko po części przetłumaczone na angielski. Pomyłka kosztowała nas 15 minut marszu, ale na szczęście dalej wszystko poszło sprawnie i o 16 byliśmy już na (o wiele mniejszym niż się spodziewaliśmy promie do Japonii….
4 godziny podróży, lekka drzemka w międzyczasie i dobijamy do brzegu naszej destynacji. Czym nowy kraj przywita nas tym razem? Uczucie lekkiego podniecenia pomieszanego z ciekawością towarzyszy nam już od pierwszych kroków postawionych na samurajskiej ziemi.