Poczynając od minionej soboty w najbliższych tygodniach na koncertach filharmonicznych pozostaniemy w kręgu szeroko rozumianej muzyki niemieckiej. Oczywiście wkład kompozytorów niemieckojęzycznych, niezależnie od epoki, w historię muzyki europejskiej jest ogromny, ale mnie wciąż się marzy większy udział w programach naszej Filharmonii dorobku twórców innych ośrodków, choć widzę w tym zakresie wyraźny postęp. Oby tylko tak dalej!
W minioną sobotę filharmoniczną orkiestrę poprowadził Chikara Imamura, Japonczyk dobrze znany w Krakowie od trzydziestu lat czyli czasu jego udziału w Konkursie Dyrygenckim im. G. Fitelberga. To kapelmistrz doświadczony i wrażliwy. Jego obecność na dyrygenckim podium daje słuchaczowi poczucie pewności, że nie wydarzy się nic niespodziewanego. Tak też było w sobotę. Chikara Imamura wieczór rozpoczął Uwerturą "Egmont" Beethovena. Tym razem jednak interpretacja ukochanego przeze mnie utworu pozostawiła uczucie niedosytu. Wprawdzie wstęp był odpowiednio dramatyczny, wprawdzie finał jaśniał należytym blaskiem, ale zasadniczy trzon utworu nie miał buzującego w muzyce Beethovena napięcia. Być może zawiniło zbyt wolne tempo, w jakim Chikara Imamura kreślił muzyczny obraz bohatera dramatu Goethego.
Po utworze późnego klasycyzmu cofnęliśmy się do początków tego nurtu, do "szkoły mannheimskiej" czyli do Koncertu B-dur na basethorn i orkiestrę. Mam dziwną słabość do dźwięku basethornu odkąd udało mi się przed laty słyszeć kwartet wiedeńczyków grających na tych instrumentach. Partię solową w koncercie Stamitza grał Roman Widaszek muzykalnie, choć trochę zbyt ostrożnie. A muzyką Stamitza możnaby się pobawić, to znaczy grać nieco lżej, z wiekszym wdziękiem. Ale i tak cieszę się, że mogłam poznać miły dla ucha utwór kompozytora znanego właściwie tylko z kart historii muzyki.
Chikara Imamura sprawnie prowadził akompaniament Koncertu B-dur, a po przerwie zadyrygował II Symfonią C-dur op. 61 Roberta Schumanna nawiązującą do symfoniki Beethovena, choć - szczególnie w I części - niepotrzebnie "rozgadaną". Japoński dyrygent dobrze zorganizował jej materiał, a z każdą kolejną częścią wydobywał z Symfonii Schumanna ukryte piękno. Scherzo miało mendelssohnowską lekkość. Adagio espressivo było romantyczną pieśnią ładnie wyśpiewaną przez dyrygenta i orkiestrę. Finałowe Allegro con brio ujmowało energią. Całość mogła zadowolić.
Anna Woźniakowska
Więcej: