Po śniadanio-obiedzie żegnamy się z naszym nowym kolegą i idziemy jeszcze na chwilę na internet, aby sprawdzić kilka rzeczy i napisać do naszego kolejnego hosta, że się zbliżamy ;)
Japońskie centra handlowe to nie tylko jedzenie i mnóstwo sklepów, ale także ogromna ilość wszelkiego rodzaju rozrywek, w których królują automaty do gier. Ale o tym innym razem :)
Po kilku minutach marszu stoimy już z przygotowaną kartką na wyjeździe na autostradę. Miejsca do zatrzymania się auta, nie ma zbyt dużo, ale już po kilku minutach zgarnia nas jakiś pan jadący do miejscowości, będącej w połowie drogi do naszego celu – Kokury. Kierowca po angielsku zna dosłownie kilka słów, więc rozmowy jako takiej specjalnie nie ma. Przedstawiamy się jedynie i mówimy, że jesteśmy z Polski. Pan wysadza nas na parkingu jakiegoś marketu, przy głównej drodze. Zaraz obok jest zatoczka dla autobusów wiec miejsce idealne do kolejnej akcji autostop. Upewnia się tylko czy nam to pasuje, czy damy sobie rade i sayonara, czyli „do widzenia”.
Ruch dosyć spory, bo w końcu trwają jeszcze wakacje. Ktoś zawraca na światłach i do nas podjeżdża. To jakaś młoda japońska para macha do nas zapraszająco, żebyśmy wsiadali. Jadą dokładnie tam gdzie my i bardzo chcą nas zabrać :)
Wyglądają sympatycznie, chyba są w podobnym wieku co my i bardzo kontaktowi. Pomimo bariery językowej, w ruch idzie aplikacja do tłumaczenia na telefonie i przez kolejną godzinę sporo rozmawiamy. Po drodze okazuje się, że do odebrania mają jeszcze dwójkę swoich dzieci z przedszkola i już w komplecie, oraz bardzo wesołej atmosferze odstawiają nas na Kokura Station, gdzie chcemy spotkać się z naszym kolejnym gospodarzem – Junpeiem. Co prawda dzisiejszego dnia pokonaliśmy nie więcej jak 100 km, ale upewniliśmy sie, że autostop w Japonii działa i to całkiem sprawnie, a ludzi są meeega sympatyczni.
Znacie japońskie powiedzenie: „szczęście Kokury” ? (my też go nie znaliśmy ;)) – oznacza ono nieświadome uniknięcie katastrofy. Miasto, do którego dotarliśmy, poza swoimi walorami historycznymi, było największa japońską bazą broni i amunicji w czasie II wojny światowej. W związku z tym było jednym z głównych celów planowanych przez Amerykanów ataków nuklearnych. Były dwa podejścia i żadne nie doszło do skutku. Zamiast tego bomby spadły na Hiroszimę i Nagasaki.
Udaje nam się złapać trochę internetu, żeby dać znać Junpeiowi, że już jesteśmy. W międzyczasie idziemy na obiad do pobliskiej lokanty, w której wzbudzamy lekkie poruszenie :). Jesteśmy chyba pierwszymi turystami, którzy tam zawitali i sympatyczna starsza pani obskakuje nas z każdej strony. Nasz host musi być w pracy nieco dłużej, jednak widać, że stresuje się naszym spotkaniem – będziemy jego pierwszymi gośćmi z Couchserfingu. Dopytuje czy nie chcemy zostać dłużej, czy jedliśmy już obiad i czy wszystko ok ?
Spotykamy się dopiero ok. 19:30. Junepei podjeżdża swoim wypasionym Mercedesem. W środku lecą teledyski Madonny. Drobny gość, pod krawatem, z uśmiechem na twarzy, ale też mocno zestresowany słabą znajomością angielskiego.
Po raz kolejny, w ludzką interakcje wkracza technologia i przez kolejne kilka dni komunikujemy się głównie przy pomocy google translate, choć Junpei potrafi kilka zdań po angielsku. Co przykuło moją uwagę, zarówno w jego przypadku, jak i innych mieszkańców tego kraju, to nadmierne używanie słowa „przepraszam”. Japończycy potrafią przeprosić nawet za brzydką pogodę… :)
Mieszkanie Junpeia znajdowało się dosłownie kilka minut od stacji, więc już po chwili jesteśmy w sporych rozmiarów (zwłaszcza jak na standardy japońskie) apartamencie. Był po rozwodzie, więc mieszkał obecnie sam, choć miał czwórkę dzieci. Na swoim profilu, odpowiadając na pytanie o jednej niesamowitej rzeczy, jaką w życiu zrobił, napisał: małżeństwo i rozwód, jednak nie wyglądał na zbyt szczęśliwego z takiego rozwoju sytuacji. O couchserfingu dowiedział się z … programu telewizyjnego „Why do you come to Japan ?” :)
Mieliśmy do dyspozycji wszelkie możliwe „wypasy”: własny pokój, wypasione kino domowe, pełna lodówkę i wszelkie sprzęty domowe. Na wstępie powiedział nam również że możemy zostać ile chcemy, i jak dla niego może to być nawet miesiąc, bo lubi towarzystwo :) na wstępie dostajemy kilka drobnych prezentów (amulety na szczęście, wachlarze i specjalne opaski na upał oraz trochę przekąsek), co okazuje się japońską tradycją/zwyczajem. Notabene bardzo miłym.
Wieczór spędzamy na rozmowach, degustacji nie tylko japońskich alkoholi i wspólnym oglądaniu TV. Postanawiamy zostać 2-3 dni, żeby na spokojnie pozwiedzać okolicę i odsapnąć nieco od trybu namiotowego. Kolejny raz potwierdza się zasada, że ludzie, którzy dopiero zaczynają przygodę z couchserfingiem, są najfajniejsi.